Odkąd przeszłam na emeryturę, zaczęłam odczuwać ciężar codziennych obowiązków. Życie w samotności, bez wsparcia, sprawiło, że zaczęłam szukać pomocy. Znalazłam kogoś, kto przychodził, pomagał w sprzątaniu, gotował, robił zakupy – w zamian za połowę mojej emerytury. Byłam zadowolona z tego rozwiązania, bo mogłam nareszcie odpocząć, skupić się na sobie, a nie na obowiązkach. Dzieci rzadko bywały u mnie, więc nie czułam się winna, że zamiast ich pomocy korzystam z czyjejś.
Gdy tylko syn i córka usłyszeli o tym, że ktoś otrzymuje połowę mojej emerytury w zamian za pomoc, nie minęło dużo czasu, aż przyjechali do mnie na weekend. Przywitali mnie z entuzjazmem, którego dawno nie widziałam, ale nie minęło dużo czasu, zanim prawdziwy powód ich wizyty wyszedł na jaw.
Nie przyszli, żeby mi pomóc. Nie zapytali, czy potrzebuję czegoś więcej niż dotychczas. Ani słowa o tym, że mogliby zająć się zakupami, sprzątaniem czy innymi sprawami, które ich rzadko dotyczyły. O nie – ich głównym tematem była moja przyszłość… a właściwie, jak się okazało, moja śmierć.
Podczas jednej z rozmów przy stole, syn odważył się jako pierwszy. „Mamo, wiesz… powinnaś pomyśleć o testamencie.” Słowa te odbiły się echem w mojej głowie. Byłam zszokowana. Syn nie ukrywał swojego zainteresowania majątkiem, który mogłabym zostawić po sobie. Wyraźnie odczuwałam, że to nie była troska o mnie, tylko o to, co po mnie zostanie.
Zamiast zainteresowania moim życiem, zdrowiem czy codziennymi trudnościami, syn wybrał rozmowę o majątku, jakbym już leżała na łożu śmierci. A przecież to, że zatrudniłam kogoś do pomocy, nie oznaczało, że jestem gotowa, by pożegnać się z tym światem. Zastanawiałam się, gdzie zniknęła ta empatia, którą tak bardzo chciałam zobaczyć u moich dzieci.
Recover your password.
A password will be e-mailed to you.